Podczas gdy wszyscy mierzą mnie wzrokiem, zostawiam pogawędki i informacje na końcu rozdziału...
Jeśli przeważająca większość, jak nie wszyscy, spodziewali się w każdej chwili ostrzału czy jakiegokolwiek innego rodzaju ataku wroga - musieli być mocno zdziwieni i wbici tym w twarde podłoże na przedstawioną sytuację.
Orszak był, prawda. Ale daleko odbiegał od formacji bojowej. Wyglądało to bardziej jak hucznie obchodzony karnawał. Wszyscy w kolorowych strojach, wyglądali jakby dosłownie chwilę temu spotkał ich deszcz brokatu, cekinów, kolorowych proszków i nie wiadomo jeszcze czego. Wyglądali na tyle wystarczająco, że co bardziej zaciekawieni bohaterowie, w tym także i Lulu, podchodzili bliżej w celu lepszej obserwacji.
Swoją drogą, Lulu na pewno by podeszła całkiem blisko, ignorując przy tym potencjalne zagrożenie, gdyby nie Veigar i jego wysunięta ręka przed nosem Lulu, swoiście wyznaczając granicę jej ciekawości. Oczywiście, spotkało to się z lekkim oburzeniem z jej strony po czym wróciła do spoglądania na przybyszów z oczyma niczym spodki.
Bo warto było patrzeć na przybyłych. Wyglądali jak cała świta przedstawicieli swoich ras, którzy dołączyli do tułaczki i nie tylko, ponieważ spora część wyglądała na mieszańców dwóch lub więcej ras. Każdy wyglądał inaczej od swojego poprzednika a jednak zadziwiająco podobnie, tyczyło się to zarówno wyglądu zewnętrznego jak i noszonych przez wszystkich stroi. Jednak wszystkich łączyło jedno - każdy był szeroko uśmiechnięty a oczy niemal lśniły własnym blaskiem jak odblaski. Podczas gdy wesoło dreptali w miejscu, pewnie cały czas tańczyli, ktoś wyskoczył z poziomu przemieszczającej się bogato zdobionej w kolory platformy na wyższy poziom, gdzie było ich siedem. Był to dorosły przedstawiciel Vastaja, tylko jednak będący krzyżówką, na samo pierwsze wrażenie. Miał długie bordowe uszy, które mu sterczały na wysokość trzech głów o szarym wykończeniu, oraz, sześć jasnoszarych lisich ogonów. Ubrany był w w płaszcz koloru płomieni, kiedy światło padło na niego, wydawało się, że odzienie żyje własnym życiem. Nie wiadomo jakim cudem ale wyciągnął zza pleców przedmiot, będący czymś podobnym do megafonu.
-WIIIIIIIIIIIITAJCIE!- Ryknął uradowany, jego echo niosło się nadzwyczaj daleko i to z jaką mocą! Posiadacze większych uszów aż się wzdrygnęli. Ale nie tracili czujności.- TAK SIĘ CIESZYMY, ŻE MOŻEMY BYĆ DZIŚ Z WAMI! JESTEŚCIE GOTOWI NA SZALEŃSTWO?! NIECH DUCH ZABAWY NAS PONIESIE!
Po czym wszyscy przybysze jednogłośnie wyrzucili w górę kolorowy proszek, jak się okazało, magiczny. Poszybował nad zebranymi członkami Ligii i będąc nad nimi, opadł na każdego z osobna. Zaraz odnotowano kolosalne zmiany.
Jeśli jeszcze kilka sekund zebrani w bramie i znacznie dalej byli gotowi do napadu ze strony przybyłego najeźdźcy w pełnym uzbrojeniu, tak teraz wszystkie rzeczy przeznaczone typowo do starć, całkiem znikły, podobnie jak ich umundurowanie. Zamiast tego zaraz każdy, absolutnie każdy, miał na sobie ubrania powiązane do tych od przybyszów, nawet mieli jakieś dodatkowe elementy.
Weźmy na przykład taką Lulu. Zamiast jej zwykłej sukienki o długich rękawach i kapeluszu, teraz miała jaskraworóżową sukienkę, nieco dłuższą a jednak bardziej "magiczną", zamiast kapelusza na długich i rozpuszczonych włosach miała niesamowicie bogaty wieniec. Stroje bardziej biesiadne, zachowały wzorce sowich poprzedników, i tak przykładowo Veigar dalej miał skrytą twarz w cieniu ogromnego kapelusza, tyle tym razem przyozdobionym... ananasami? Kij wie.
-Moment, moment!- Wykrzyknął ktoś ze starszą rangą wojskową, obecnie w trawiastej spódniczce, czym ściągnął na siebie uwagę zgromadzonych.- Co to ma wszystko znaczyć?!
-Chodzi o przybycie naszego orszaku, listu czy czego?- Zapytał się ktoś zaciekawiony. Ton tego osobnika wyrażał niemal dziecięcą niewinność. Rozbrajającą niewinność.
-O to wszystko!- Zamachnął się dłonią w powietrzu.
-Ach, rozumiem!- Roześmiała inna postać w turkusowej kreacji.- Divie, wyjaśnisz?
-No pewnie!- Krzyknął ten sam typ na platformie z niby megafonem. Po tym zeskoczył z ruszającego się obiektu i zaraz znalazł się przed mieszkańcami.- Div, członek Rodziny Radości, w skrócie RR. Przemieszczamy się po całym globie by móc cieszyć oko i duszę... A co do tego, o czym wspomniałeś- zwrócił się po ukłonie ku tubylcom.- To nasz nieśmiertelny żart, zawsze się sprawdza.
-Żart? Groźba ataku to żart?
-"Ataku"?- Div przekrzywił głowę na bok z niewinnym spojrzeniem.- Przecież nasz liścik miał wiadomość
"Szykuj się Bandle City na nieuchronne spotkanie"- rzekł bez zająknięcia się.- Gdzie tu mowa o ataku?
-Zatem co was sprowadza?- Spytał się ktoś znacznie wyższy rangą wojskową z opanowaniem w głosie.
-Już powiedziałem, szerzymy radość- odparł z uśmiechem Div.- I nie tylko to...
***
Co by nie wyjaśniać zbyt długo - przybysze nie mieli złych zamiarów a jedynie zażartowali sobie z wiecznie poważnej Ligii i jej członków. Mieli w tym jeden cel, bardzo prosty: zebranie jak największej liczby ludności i bawienie się z nimi. Jak sami mówili, nie widzieli nic złego w takim postępowaniu.
A więc? Całe przygotowania wojenne poszły się...
Ale! Kiedy tutejsi nie wyczuli zagrożenia z ich strony, z wolna zaczęli dołączać się do zabawy. Oczywiście, pierwsi w tango poszli Lulu, Gnar i inni imprezowicze.
Gdzieś w całym tym natłoku tańców i szaleństwa, Rumble stanął przy stole z zimnymi napojami. Co jak co, ale na kilka minut miał dosyć tańców. I chociaż jego strój stał się szerszy oraz poszerzył jego gamę kolorystyczną, podobnie jak wykończenia jego irokeza, wolał wrócić do swojego normalnego uniformu. Między ludźmi dostrzegł w końcu swoją Trist. Naprawdę, wyglądała... Tak, wyglądała tak, że brakło słów na opisanie jej przez tego osobnika. Strój, czyli sukienka i buty wyglądały bardzo podobne do tych, w które wcisnęła ją Lulu na pamiętnym pikniku
*rozdział 35* jedynie nabrał barw i znalazła się u niej z tyłu kokarda o długich zwisających pasemkach. Nawet we włosach pojawiły się kwiatki!
-Czy wiesz, czego naprawdę pragniesz?- Odezwał się łagodny głos za nim. Po odwróceniu się, Rumble dostrzegł kolejną hybrydę. Tym razem bardziej przypominająca człowieka o atrybutach kobiecych, jedynie z jej pleców wyrastały skrzydła Fae ale wypełnione były przestrzenią kosmiczną, co dawało jej podobieństwa do Aureliona Sola. Nieznajoma była ubrana w prostą srebrną sukienkę na ramiączkach.
-Och, Wieszczka!- Ktoś odezwał się szczęśliwie. Ta się uśmiechnęła. Rumble sam nie wiedział, jak zaraz wokół niego zjawili się inni tutejsi zaciekawieni.
-Czy wiecie, czego tak naprawdę pragniecie?-Odezwała się ponownie, tym razem do całego grona, który nagle oderwał się od rzeczywistości. Jakby świat poza nią przestał się liczyć...-Mogę zajrzeć w wasze serca i umysły... Wasze marzenia... Czy jesteście pewni, że je znacie?
Rumble był zdziwiony. Przecież on zawsze chciał być szanowany, mieć poważany warsztat... Zatem dlaczego odnosił wrażenie, że nie znał całkiem swoich własnych i prywatnych marzeń? Coś wtedy kazało mu sobie przypomnieć Tristanę. Jej uśmiech, zapał do pracy, wytrwałość... Nagle otworzył szerzej oczy. Czy... Czy on?
Wieszczka zachichotała.
-Cieszę się, że otwieracie swe oczy na najprawdziwsze aspiracje. Zostawiam wam wskazówki i moje życzenia na pomyślność- po czym rozłożyła skrzydła i wzbijając się w powietrze, odleciała.
Rumble zdumiony patrzył w nocne już niebo, w ślad za istotą, kiedy nagle poczuł niewielką ciężkość w jednej z kilku kieszeni w jego spodniach. Odwrócił się by odejść na pewną odległość od ciekawskich spojrzeń, co zresztą zrobiła większość zgromadzonych w tym małym gronie. Dopiero mając tą pewność, sięgnął swoją łapką po to coś.
Otwierając szerzej oczy, przełknął ślinę.
W ręce dzierżył małe pudełeczko.
Nagle zrozumiał, co to jest i jaką ma zawartość ale chciał się upewnić.
Pierścionek.
.
.
.
Nie tylko on miał tą samą wiadomość...
Rodzina Radości powstała na potrzeby tego rozdziału, w celu strollowania wszystkich! xD
Tym dłuższym rozdziałem, nad którym pracowałam długi czas chciałabym coś dodać od siebie, na zakończenie tego postu. Jak sami widzicie, piszę o lolu dobre cztery lata (co jest około połową mojego życia na bloggerze), nie nudziło mi się to nigdy. Nawet jeśli od pewnego dłuższego czasu miałam dostęp do pisania strasznie utrudniony, układałam plany tworzenia...
Do czego zmierzam? Otóż chciałabym ogłosić, że to
najprawdopodobniej jeden z ostatnich rozdziałów Opowiadań z League of Legends. Zmierzam do finału :) Nie martwcie się: nie usunę tego, za bardzo pokochałam te swoje pierdołowate wypociny :D Co dalej, ile będę jeszcze pisać? Na pewno jeszcze jeden rozdział, potencjalnie epilog również dodam, chociaż najprawdopodobniej będzie bardzo krótki.
Na tą chwile dziękuję Wam, czytelnikom, że mieliście ochotę doczytać się do tych komentarzy końcowych w tym rozdziale ^^
Do następnego!